środa, 12 grudnia 2012

TMR 00


26 grudnia 1926 roku na świat przyszedł Tom Marvolo Riddle, najmłodszy mieszkaniec sierocińca. Jego matka zmarła w niecałą godzinę po jego narodzeniu.
Pani Cole zaopiekowała się małym chłopcem starając się by nie odczuł braku matki. Robiła wszystko, co w jej mocy by mały Tom miał dobrą opiekę. Karmiła, przewijała, śpiewała kołysanki a nawet często zabierała malca do swojego pokoju.
Pani Cole nie potrafiła się nadziwić swojemu małemu podopiecznemu, który był niesamowicie cichym dzieckiem. Nigdy nie płakał, nie grymasił, a w podzięce za jej starania uśmiechał się prześlicznie. Pani Cole uważała go za najładniejsze dziecko pod słońcem i gdyby mogła sama by go adoptowała, jednak sytuacja, w jakiej się znalazła uniemożliwiała jej to.
Pierwsza szansa Toma na prawdziwy dom miała miejsce, gdy miał już sześć miesięcy. Stał się ruchliwym brzdącem, który próbował stawiać swoje pierwsze kroki. Jego zaraźliwy chichot niósł się korytarzami sierocińca a burza niesfornych brązowych włosków sterczała we wszystkie strony. Mały śliczny aniołek.
Właśnie jeden z takich sielankowych obrazków powitał państwa Jenkins tego słonecznego czerwcowego dnia. Pani Jenkins, kiedy tylko zobaczyła malca nie namyślając się długo wzięła go na ręce. Tom zarzucił jej ufnie chude ramionka na szyje i rozglądał się szczęśliwy dookoła, roziskrzonym wzrokiem. Tego dnia przeprowadzono dużo rozmów dotyczących chłopca, które dawały nadzieję na szczęśliwe zakończenie, lecz stało się inaczej.
Mały Tom siedział na kolanach pani Jenkins i zafascynowany jej bransoletką starał się ją złapać paluszkami. Ilekroć już mu to się udawało, puszczał zdobycz patrząc jak się buja delikatnie w powietrzu, po czym powtarzał czynność. Jednak ta zabawa szybko mu się znudziła, usiadł wtulając się w kobietę, która uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Jaki on słodki- zagruchała zachwycona.
Chłopiec spojrzał na nią brązowymi oczkami by po chwili niespodziewanie wybuchnąć płaczem. Zaskoczeni dorośli zaczęli szukać przyczyny nagłej zmiany nastroju maluszka. Po kilku minutach sprawdzania czy ma sucho, albo czy nie jest może przypadkiem głodny, pani Jenkins skapitulowała. Oddała chłopca jego opiekunce ze słowami, że jednak muszą się jeszcze zastanowić, po czym wzięła męża pod rękę i wyszli.
Ten jakże wspaniale zapowiadający się dzień skończył się ostatecznie dla Toma ostrym bólem brzucha, nieprzespaną nocą oraz kilku dniową chorobą. Zaś pani Cole w skrytości ducha cieszyła się, że może zatrzymać swojego aniołka troszkę dłużej.
Niepostrzeżenie mijały pory roku. Swoje pierwsze urodziny chłopiec spędził w otoczeniu innych dzieci z sierocińca. W ciągu kilku następnych tygodni nauczył się wyrażać swoje zachcianki pojedynczymi słowami, a wielu trzech lat mówił z zaskakującą łatwością i poprawnością wszystko to, co chciał.
Był niesamowicie ruchliwym brzdącem, który jakimś cudem potrafił wpakować się w przeróżne tarapaty. A to zatrzasnął się w piwniczce, przez co teraz panicznie bał się ciemności. Albo w niewyjaśniony sposób znalazł się na drzewie krzycząc wniebogłosy, lub też utknął miedzy sztachetami płotu.
Inne dzieci również dokazywały, często jednak dochodziło do bójek miedzy Tomem a jego rówieśnikami, dlatego wolał towarzystwo starszych dzieci.
Pani Cole z uśmiechem na ustach przypomina sobie te lata a jednocześnie przeklina dzień, w którym w życiu Toma Riddle’a pojawiła się pani Allan i jej mąż.
Było to miesiąc przed czwartymi urodzinami chłopca. Państwo Allan chcieli adoptować dwoje dzieci. Ich uwagę od razu przykuł Tom. Był niczym małe jaśniejące słoneczko z wielkim uśmiechem na twarzy i iskrzącymi się oczkami.
Pani Cole niechętnie przedstawiła im swojego ulubieńca. Chłopiec z radosnym uśmiechem odpowiadał na ich pytania opowiadając mi o sobie. Widać było, że Tom ich bardzo polubił. W gruncie rzeczy byli miłymi ludźmi.
Renata i Greg przychodzili niemal codziennie odwiedzić chłopca. Zapadła decyzja o adopcji. Postanowiono, że 24 grudnia Tom przeniesie się do swojej nowej rodziny. Chłopiec nie potrafił myśleć o niczym innym, ciągle opowiadał, jakich będzie miał wspaniałych rodziców. Z łatwością przyszło mu mówić do obcych ludzi mamo i tato. Pokochał ich całym swoim serduszkiem.
W dniu przeprowadzki już od świtu sprawdzał czy wszystko miał spakowane i bez ustanku pytał opiekunki o godzinę. Co chwila otwierał drzwi frontowe sprawdzając czy za nimi nie stoją jego nowi rodzice. Mijały godziny a malec z tą samą determinacją czekał.
Nastał wieczór. Pani Cole zmusiła go by zasiadł przy Wigilijnym stole, jednak on nadal zerkał w stronę okna szepcząc, co jakiś czas: „Przyjdą. Na pewno przyjdą.”
Jednak jego nowi rodzice nie pojawili się tego dnia, sprawiając, że małe ufne serduszko Toma zaczęło krwawić.
 Kilka tygodni później będą w swoim pokoju, Tom, usłyszał dobrze mu znany głos. Głos jego „mamy”. Niczym torpeda wypadł z pokoju potrącając po drodze Beth i nawet jej nie przepraszając zbiegł po schodach. Przy drzwiach stała pani Cole a gdy tylko go zobaczyła na jej twarzy zagościło przygnębienie.
Tom nie wiedząc, co się dzieje rozejrzał się bezradnie po korytarzu. W tedy usłyszał dźwięk odpalanego silnika a nowa nadzieja rozbłysła w jego oczach. Zanim pani Cole zdążyła go powstrzymać, dopadł do drzwi i otworzył je mocnym szarpnięciem.
Na podjeździe zobaczył dobrze sobie znany samochód. Za kierownicą siedział tata a mama właśnie do niego wsiadała. Z gardła chłopca wydobyło się coś na kształt dzikiego skowytu. Nie zwracając uwagi na mróz i śnieg w samych kapciach zaczął biec w ich stronę. Kobieta widząc go zamarła w pół ruchu. Za nim się obejrzała jej nogi zostały otoczone w silnym uścisku chudych ramion.
- Wiedziałem- wyszeptał głosem pełnym uczucia.- Wiedziałem, że po mnie wrócisz. Czekałem…
- Tom..- Zaczęła bezradnie szukając wzrokiem pomocy.
- Tak bardzo się bałem, że coś się wam stało.
- Tom..
- Ale teraz już będziemy razem?- Poderwał głowę napotykając jej nerwowe spojrzenie.- Prawda?
- Tom, muszę ci coś powiedzieć- zaczęła zdławionym głosem.
- Tak?- Brązowe oczka stały się poważne.
- Nie możesz z nami pojechać- odpowiedział mu tata, który właśnie do nich podszedł.
- Dlaczego?- Spytał nic nie rozumiejąc.
- Po prostu…
- Nie kochacie mnie?- W jego oczach zalśniły łzy.
- To nie tak- zawołała pani Allan przytulając go do siebie.- Bardzo cię kochamy, ale mamy teraz trójkę dzieci nie możemy się tobą zaopiekować.
- Czemu nie?- Nadal nie rozumiał.
- Pani Cole, proszę go zabrać- oświadczył Greg głosem nieznoszącym sprzeciwy.- Żegnaj, Tom.
- Nie…
Renata ucałowała jego zmarznięte policzki a kiedy się od niego odsunęła chłopiec ponownie wczepił się w jej nogi. Z pomocą kobiecie przyszła jego opiekunka.
- Nie!- Wrzasnął.- Mamo… Proszę, nie zostawiaj mnie…
Renata zachłysnęła się powietrzem a ciałem wstrząsnął szloch.
- Wybacz mi- szepnęła.- Wybacz..
- Tato- krzyczał a słone łzy spływały po policzkach.- Nie zostawiajcie mnie.
Pani Allan łkając wycofała się do auta. Jej szloch mieszał się z krzykiem Toma.
- Mamo!.. Proszę. Zabierz mnie ze sobą. Tato. Błagam…
Greg zaklął uruchomiając silnik. Wycofał, żegnany rozrywającym serce lamentem małego chłopca.
- czekajcie. Poczekajcie na mnie!- Tom próbował się wyrwać z przetrzymujących go w silnym uścisku ramion.- MAMO!!!
Samochód odjechał a chłopiec nadal krzyczał. W końcu umilkł. Pani Cole nareszcie udało się unieść drobne ciało i zanieść do sierocińca. Czuła, że chłopiec przemarzł, więc otuliła go ciasno swoją kurtką. Lodowaty policzek wtulił się w jej szyję a zimne łzy zrosiły ciepłą skórę. Mimowolnie zadrżała.
Długo nie mogła uspokoić rozhisteryzowanego i rozżalonego chłopca. Nad ranem w końcu się jej udało a chłopiec zapadł pełen koszmarów sen. Rano obudził się z gorączką, kaszlem i bólem gardła. Powrót do zdrowia potrwał prawie cały miesiąc.
Od tamtych wydarzeń minęło prawie pół roku. Tom zmienił się nie dopinania. Nie był już radosnym dzieckiem, nie uśmiechał się, nie bawił. Unikał towarzystwa innych dzieci i zaszywał na poddaszu. Tylko czasami w nocy można była słychać ciche nawoływanie chłopca: „Mamo, wróć po mnie.”. 

2 komentarze:

  1. Emm... Umm... *drżenie wargi i szybkie mruganie* To... było... *wybucha płaczem* KAMI-SAMA! ZA CO? DOSHIE! Biedny Marvolo ;___________________;
    A tak P.S. To matka Toma była z jego ojcem tylko dzięki eliksirowi miłości. Po zajściu w ciąże stwierdziła, że nie musi już upijać Seniora "lupczykiem", ale pan TR się wkużył i ją zostawił, a ta z rospaczy umarła podczas porodu. Przez ten eliksjir Tom nie mógł kochać i dodatkowo wychwał się bez matki...
    Tak wiem, że powinnam się zamknąć...
    I mam wrażenie, że stosujesz moją kolejność <3 Arigato!
    Sayo~! Nara~!
    Narya

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj... :(((
    Zawsze współczułam Tomusiowi mojemu dzieciństwa w sierocińcu, ale to... dać biedakowi nadzieje na miłość i tak go porzucić... po prostu okropne! ;(
    Nie jestem tylko do końca pewna jak powinnam odebrać ten tekst. To jest kontynuacja Torzsamości Salazara, One-Shot czy może początek innego opowiadania?
    A i to nie tak, że Tom nie był zdolny do miłości przez eliksir, wiele dzieci rodzi się np. z gwałtów gdzie milości nie ma. Chodzi o to, że nikt nigdy miłości go nie nauczył a to, że był czarodziejem i uważał się za lepszego od innych i był odrzucany z tego powodu tylko bardziej go ,,zepsuło'' przez co stał się czarnym panem.

    OdpowiedzUsuń